Budzet Obywatelski Lodz
 
  Murale w Łodzi BO 2018 (5 edycja) BO 2017 (4 edycja) BO 2016 (3 edycja) BO 2015 (2 edycja) GDZIE I JAK ODDAĆ GŁOSMarca 28 2024 20:07:57 
 
Wspomóż projekty:



Nawigacja
(Łodzianie) Nabici w Kostkę
Aleja Schillera
nowy Stary Rynek
Remont Parku Staromiejskiego
Plac Wolności
Remont Ogrodu Botanicznego:
Rozwój Łodzi
Bujda/Ściema Bezczelność/Arogancja
(Nie)gospodarność
Dlaczego Polska nienawidzi Łodzi?
Murale w Łodzi
Betonowe puste place?
Mała retencja i zieleń
Place zabaw
Dlaczego drogi w Polsce tak szybko się niszczą

BO 2020 (7 edycja)

BO 2018 (5 edycja)

BO 2017 (4 edycja)

BO 2016 (3 edycja)

BO 2015 (2 edycja)

GDZIE I JAK ODDAĆ GŁOS
Place zabaw w kształcie statku
Statystyki BO
Orliki w Łodzi
Nowa Włókiennicza
Łódź brzydka,brudna,smutna
To tak można??!
Dlaczego Polska nienawidzi Łodzi?


Jest to artykuł Igora Rakowskiego-Kłosa
-->Link do artykułu na portalu Gazeta.pl
Poniżej znajduje się jego pasta (celowo pomniejszona). Polecam zajrzeć jednak do artykułu.



Wypowiedzi o Łodzi, które padły z ust aktorów Bogusława Lindy
("miasto meneli") i Jacka Poniedziałka ("dużo patologii"), nie są niczym nowym.
Od początku istnienia do Łodzi przylegały niepochlebne łatki.
Brzydota leży jednak w oku patrzącego.



Łódź była miastem nie na miejscu. Przez kilkaset lat nikt nawet nie przypuszczał, żeby w tej okolicy miało zdarzyć się coś ważnego. Owszem, nieco na północ leżała Łęczyca - miejsce zjazdów książęcych i synodów biskupich, a nieco na południe - Piotrków Trybunalski, gdzie szlachta wybrała króla, a mistrzowie krzyżaccy składali hołd lenny. Pomiędzy - jakieś puszcze, jakieś bagna.

Zaburzenie dobrze znanego rytmu historii przyszło w latach 20. XIX w. Oto w Kownie młody Adam Mickiewicz pisze "Odę do młodości", w której wykracza poza oświeceniowy racjonalizm. "Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga; / Łam, czego rozum nie złamie" - zachęcał. Kilka miesięcy wcześniej Rajmund Rembieliński potoczył wzrokiem po łódzkich polach i rzeczkach, po czym stworzył rzeczowy raport, który przekonał władze Królestwa Polskiego, by ulokować w tym miejscu osadę sukienniczą.

Gdy dwa lata później - w 1822 r. - ukazują się "Poezyje" Mickiewicza, będące początkiem romantyzmu w polskiej kulturze, od roku do Łodzi zjeżdżają rękodzielnicy. Gdy więc jedni czytają o pannie porwanej przez zazdrosnego upiora, drudzy liczą ulgi podatkowe, wytyczają działki i podpisują dokumenty na wieczystą dzierżawę.

Gdy w 1839 r. w fabryce Ludwika Geyera rusza pierwsza w Łodzi maszyna parowa, polska elita recytuje wydanego pięć lat wcześniej "Pana Tadeusza". Jeśli symbolem polskości stają się wtedy "pola malowane zbożem rozmaitem" i "bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała", to Łódź takiej polskości jest największym możliwym zaprzeczeniem.

Nic dziwnego, że warszawska prasa na poważnie zaczęła interesować się Łodzią dopiero w latach 80. XIX w., gdy liczba mieszkańców przekroczyła 100 tys. Do tej pory miasto dla polskiej opinii publicznej było niemal niewidzialne.

Pół wieku za późno


Łódź nie mieściła się w ideologicznych ramach polskiej tradycji szlacheckiej. Ziemiaństwo długo uważało, że jedynym źródłem bogactwa jest ziemia rolna. Gdy polskie elity zorientowały się, że przemysł nie jest sezonową modą, było już za późno. W 1887 r. Zygmunt Gloger, etnograf ze szlacheckiej rodziny, ubolewał w warszawskiej "Prawdzie", że "gdyby przed pół wiekiem (...) do pierwszych zakładów w Łodzi, Zgierzu, Opatówku garnęła się młodzież nasza na naukę, moglibyśmy już dotąd mieć własny przemysł sukienniczy". Ale pół wieku wcześniej nawet ojciec Glogera wolał kupić dworek na Podlasiu niż postawić fabrykę przy Piotrkowskiej. W ten sposób do Łodzi ściągali nie szlacheccy synowie, ale imigranci ekonomiczni z Saksonii, Prus, Austrii, Śląska, Czech i Wielkopolski. Dominowali wśród nich Niemcy. Pod koniec lat 70. stanowili 45 proc. przemysłowców, choć warszawska prasa podawała dane niemal dwukrotnie zawyżone.

Osiadli w Łodzi Niemcy woleli zatrudniać na stanowiskach kierowniczych swoich ziomków. Nawet Bolesław Prus pisał, że Polacy za późno wzięli się do nauki rzemiosła i techniki. Inżynierowie po studiach nie posiadali praktyki, którą mieli sprowadzani imigranci. Młodzi ludzie wybierali kierunki specjalizacji bez rozeznania na rynku pracy. Za dużo było inżynierów cywilnych, a za mało mechaników konstruktorów. Obowiązkowa wakacyjna praktyka studentów "redukuje się do zwiedzania fabryki w ciągu jak najkrótszego czasu" - pisał autor "Lalki" - dlatego "przemysłowcy utrzymują, że młodzieniec, który świeżo szkołę ukończył, jest bardzo surowym materiałem, robotnikami samodzielnie kierować nie potrafi, a więc i naczelnego stanowiska zajmować nie może". Z kolei podrzędnego stanowiska młody wykształcony człowiek obejmować nie chciał.

Na dodatek Polacy w niemieckich oczach mieli opinię paniczów o wielkich pretensjach, którym nie chce się rano wstawać do pracy. W 1885 r. w "Przeglądzie Tygodniowym" pewien anonimowy autor tłumaczył, że energia, słowność i oszczędność Polaków w czasie rodzenia się przemysłu w Królestwie Polskim były w powijakach: "Z tymi zasobami niepodobna było stworzyć pośpiesznie tego rozkwitu przemysłowego, jaki u nas nastąpił w ostatnim lat dziesiątku. Dlatego też z punktu ekonomicznego - narzekania, że zrobili to za nas cudzoziemcy, wydają nam się wprost śmieszne i niesprawiedliwe. Obwinianie przeto Niemców, że zajęli stanowisko, któregośmy ani mogli, ani umieli zająć, jest już w konsekwencji nielogicznością, której się może dopuszczać niezdająca sobie sprawy opinia publiczna, bałamucona przez mierne umysły reporterów dziennikarskich". W dodatku warszawska prasa nie odnotowywała spadku odsetka łódzkich Niemców: z 44 proc. mieszkańców w 1864 r. do 21 proc. 30 lat później.

Stolica oszustwa i nadużyć


Ta nielogiczność stała się podstawą narodzin wrogości wobec Łodzi w opiniotwórczych kręgach Warszawy. W 1889 r. Antoni Wiśniewski w „Przeglądzie Tygodniowym” ostrzegał: „Łódź jest siedliskiem niemczyzny w całym kraju, że stamtąd niemczyzna czerpie swe siły i że zdusić niemczyznę w Łodzi, to znaczy pozbawić ją siły w całym kraju. Tu łeb urwać hydrze, a z pewnością już żaden jej nie odrośnie, ani w Tomaszowie, ani w innych województwach”. Dwa lata wcześniej Jan Ludwik Popławski w „Głosie” pytał: „Czy można nazywać » naszym” ten przemysł, którego przedstawicielami są Niemcy, (...) trzymając krajowców w roli tylko wyzyskiwanego bydła roboczego?”. Dlatego gdy między Łodzią a Moskwą rozgorzała walka o rynki zbytu w Rosji, niektórzy publicyści mieli kłopot, komu kibicować. Gospodarczy upadek Łodzi oznaczałby bowiem upragnioną porażkę obrosłych w siłę i pieniądze Niemców.

Warszawa łatwo więc podchwyciła niemieckie słowo "Lodzermensch", które spopularyzował Władysław Reymont w "Ziemi obiecanej". Krytyk literacki Antoni Sygietyński w 1898 r. w "Kurierze Warszawskim" tłumaczył: "Zaiste, typ to szczególny, jakkolwiek w Łodzi i pod Łodzią dość zwykły podobno, z mowy cynik potworny, z postępowania squatter amerykański, z wyznania protestant, z obyczajów Niemiec, z kultury Polak. Dziwna mieszanina (...)". W ten sposób do łodzian przylgnęła opinia ludzi, którzy na kłamstwie i nielegalnych interesach zbudowali potęgę miasta. Na początku XX w. dziennikarz Stefan Górski zapewniał, że "na naszej ziemi Łódź jest stolicą oszustwa i nadużyć", gdzie łapówkę nazywa się mianem "prowizji", a przekręt "dobrym interesem".

Opinia zdemoralizowanych przylgnęła nie tylko do bogatych łodzian, ale nawet do tych najbiedniejszych. Ksiądz Włodzimierz Kirchner opublikował w 1901 r. broszurę "Walka z nędzą na Bałutach", w której twierdził, że sytuacja na tych najbiedniejszych przedmieściach Łodzi jest wynikiem żerowania na miłosierdziu innych. Katolicki duchowny już nie zważał, że Bałuty zamieszkują głównie Polacy i Żydzi. Zresztą polska tożsamość Polaków mieszkających w "obcym mieście" także była kwestionowana. Antoni Wiśniewski w 1889 r. twierdził, że:

"Przeciętny Polak łódzki wielce różni się od reszty Polaków, charakteryzuje go brak wszelkiego poczucia ideałów społecznych, uległość dla przybyszów, schlebianie im, do każdego Niemca odzywa się po niemiecku, o swoje prawa nie śmie się upomnieć".

Wenus z Milo wezmą na szmelc


Zwieńczeniem tych tendencji był zbiór reportaży "Złe miasto" Zygmunta Bartkiewicza z 1907 r., który zaczynał się od słów: "Jest w Polsce takie miasto - złe". Bartkiewicz był literatem i pięknoduchem pochodzącym ze szlacheckiej rodziny, najlepiej czującym się w swoim dworku w Brwinowie. Wcześniej przez kilka lat prowadził w Łodzi salon sprzedaży dzieł sztuki, więc obok zarzutów, że jednych łodzian demoralizuje bieda, a drugich bogactwo, dodał narzekania na niski poziom życia kulturalnego: "Otoczenie niszczy w zaraniu każdy promień jaśniejszy (...). Daremne wysiłki, bo nie rosną kwiaty w fabryce. Na grzęzawisku nie ozwie się pieśń, a niech tutaj Wenus z Milo się zjawi, to ją wezmą na szmelc". Według Bartkiewicza Lodzermensch nie potrzebuje teatru, muzyki czy literatury: "Niepotrzebne mu nic, w czym choćby ślad wyzwolenia myśli ze spraw wzajemnego wyzysku, brzydkich spraw ludzkich, w tej walce o byt, okrutniejszej niż w puszczy".

Zygmunt Bartkiewicz tak zaczął swój reportaż o Łodzi: "Jest w Polsce takie miasto - złe"


W 1927 r. w "Kurierze Łódzkim" ten okres tak podsumował niejaki D.O.:

"Nie znało to miasto wyrazu 'marzenie', albowiem zrodziło się z czynu i samo było czynem. (...) Nie lubiano i nie rozumiano tego miasta. Rzadko który z wodzów narodu zaglądał do niego - a gdy taki się wreszcie zjawia - padały ciężkie słowa i gorzkie zarzuty. Mówiono rodakom, że to miasto wyrosłe na ich ziemi jest obce im z ducha i z oblicza swojego. Wytykano mu gorączkę złota, a zapominano wspomnieć o gorączce pracy; ubolewano nad obcością i obojętnością dla sprawy narodowej filarów przemysłu i handlu, a zapominano o masach robotniczych; rozpaczano nad brakiem w tem mrowisku ognisk kultury romantycznej, nie dostrzegając istnienia innej kultury - kultury czynu i hartu. I była Łódź - miastem pariasem, miastem podrzutkiem w gronie grodów polskich szczycących się sędziwością swych dziejów i pięknem swych tradycji; rosła, olbrzymiała, wchłaniała w siebie coraz to nowe rzesze oraczy i żyła, nędzna, brudna, lekceważona, hartując się głodem i pracą na przyszłych realnych budowniczych, majstrów i robotników odrodzonej Ojczyzny".

Rutyna, nuda i miernota


W 1918 r. Ojczyzna się odrodziła, ale wraz z nią przyszło rozczarowanie. Podczas I wojny światowej upadły państwa, monarchie i słupy graniczne, ale stereotypy o Łodzi nieznacznie tylko skruszały. Choć mniejszość niemiecka w sporej części uległa polonizacji, a pierwszoplanową rolę zaczęli odgrywać Polacy, władze centralne nie chciały pomagać w łataniu kulturowych, społecznych i gospodarczych dziur.

W 1925 r. łódzki poeta Witold Wandurski w "Wiadomościach Literackich" powtórzył za Bartkiewiczem, że Łódź jest złym miastem dla artystów, którzy tutaj sezon ogórkowy mają cały rok. Według niego "ludzie pióra (...) są tu zupełnie zbyteczni (...)", a repertuar teatrów to "rutyna, nuda (...). Jakże wymagać od publiczności, by popierała miernotę? Ja sam pierwszy uciekłem do kina". W tym ogólnopolskim tygodniku czytanym przez wpływową liberalną inteligencję Wandurski podsumował sytuację artysty w robotniczym mieście:

"Tu można mieszkać - tworzy się poza Łodzią i bez Łodzi. Stan taki potrwać może jeszcze długie lata - chyba że zasadniczo zmieni się ustosunkowanie sił społecznych, z przewagą inteligencji: o tem dziś nawet marzyć nie można".

Sposobem na zmianę "ustosunkowania sił społecznych" byłoby powstanie uczelni wyższej. Przez 18 lat, począwszy od 1921 r., samorząd i środowisko przemysłowe bezskutecznie zabiegały, by rząd poparł i dofinansował utworzenie przynajmniej politechniki. Łodzianie chcieli nawet wybudować ją z własnych środków, a nazwiska darczyńców wyryć na fasadzie. Prof. Ignacy Chrzanowski, krakowski historyk literatury, wyśmiał "złe miasto", mówiąc, że jeśli koniecznie chce wydawać pieniądze, niech ufunduje specjalne akademiki dla łodzian przy istniejących uczelniach. Kolejne rządy zasłaniały się brakiem pieniędzy na łódzką uczelnię, mimo że nie zabrakło ich na rozbudowę Wyższej Szkoły Handlowej w Warszawie, reaktywowanie Uniwersytetu Wileńskiego, dotacje dla Uniwersytetu Lubelskiego czy założenie Akademii Górniczej w Krakowie i Uniwersytetu Poznańskiego. Brak uczelni wyższych nie pozwalał na rozwinięcie środowiska artystycznego i naukowego, więc wielu zdolnych ludzi wyjeżdżało do stolicy. Z kolei brak tego środowiska powodował, że wciąż pokutowała opinia, że Łódź to miasto, które nie ma potencjału na miasto akademickie. Koło się zamykało.

Prawo do życia


Najbardziej bolesna dla łodzian była jednak dyskryminacja gospodarcza. Wielkie poruszenie przez całe dwudziestolecie wywoływały przetargi rządowe na dostawy sukna dla armii. Mimo że ceny odgórnie wyrównano, komisja rządowa przyznawała łódzkim zakładom nieproporcjonalnie mniejsze zamówienia niż innym miastom, np. w 1925 r. było to tylko 20 proc., gdy resztę miały dostarczyć Białystok i Bielsko.

Brak proporcji był nieustającym motywem w postępowaniu rządów z Łodzią. W latach 30. województwo łódzkie zajmowało ostatnie, 16. miejsce pod względem liczby kilometrów dróg na jednego mieszkańca, mimo że pod względem liczby samochodów było na piątym. Po Warszawie to Łódź odprowadzała do budżetu najwięcej pieniędzy spośród polskich miast, a pod względem liczby płatników podatku dochodowego nawet prześcigała stolicę.

Te pieniądze jednak do Łodzi nie wracały - nawet na cele tak podstawowe jak edukacja. Spośród 23 szkół tylko dwie ufundowało państwo, za pozostałe zapłacił samorząd, organizacje społeczne lub osoby prywatne. A.Sz. w łódzkim dzienniku "Ilustrowana Republika" tak ujął sytuację Łodzi: "O coś wciąż prosi, na coś się skarży, protestuje, projektuje, wyjaśnia... Wysyła delegacje i pisze memoriały, rekursy, odwołania i podania... Błagalny swój wzrok skierowała w stronę Warszawy i uparcie wciąż puka do bram wszelkich urzędów. Chce przekonać, chce dowieść, że musi żyć, że ma prawo do życia...".

Żłobek w pałacu


Po 1945 r. Łódź wprawdzie zyskała uczelnie wyższe oraz środowiska naukowe i artystyczne (uszczuplane jednak przez zbyt bliską stolicę), jednak znów nie mogła zmieścić się w ideologiczne ramy. Tym razem ofiarą padły fabrykanckie pałace i bogato zdobione kamienice. Przez ćwierć wieku mało kto uważał je za zabytki. Skuwano detale, balkony, burzono całe pierzeje. Dopiero na początku lat 70. Antoni Szram, łódzki konserwator, stworzył listę zabytkowych budynków, by ocalić XIX-wieczne dziedzictwo secesji i eklektyzmu. Dziś np. willa Edwarda Herbsta przy Przędzalnianej jest oczywistą perełką łódzkiej architektury. Jednak przez 30 powojennych lat była systematycznie niszczona przez kolejne instytucje przystosowujące ją do swoich potrzeb: ośrodek szkoleniowy pracowników pomocy społecznej, dom pobytu dziennego dla nerwowo chorych, spółdzielnię inwalidów i żłobek. Brak poszanowania zabytku sprawił, że unicestwiono nawet ogród zimowy.

PRL to czas, gdy umocniła się opinia o Łodzi jako o brzydkim mieście. Obok ideologicznego nieszanowania fabrykanckiej spuścizny była druga przyczyna. Podczas II wojny światowej zabudowa niemal nie ucierpiała. Kamienice były nieremontowane od końca XIX w., ale jednak stały. Rządowe pieniądze i ludzki wysiłek były więc przeznaczane na miasta, które legły w gruzach: Warszawę, Gdańsk czy Wrocław. Łódź od pierwszych dni swobody zaczęła robić to, co umiała najlepiej, a za co nikt jej nie szanował - pracowała na innych.

Klniemy, ale z serca


Mimo że część z nich było do uratowania po 1989 r. decyzją rządu zostały zamknięte zakłady włókiennicze - powód, dla którego Łódź powstała 170 lat wcześniej. Tylko w ciągu roku pracę straciła połowa ze 171 tys. osób, głównie kobiet, którym nie zapewniano żadnej pomocy ze strony państwa. Terapia szokowa, której skutkiem było najwyższe w Polsce bezrobocie, pociągnęła za sobą biedę, kradzieże, alkoholizm i inne patologie życia społecznego. Wtedy Łódź na wiele lat znów stała się żywą ilustracją swojego odwiecznego stereotypu - miasta zdegenerowanego.

Długa historia złego postrzegania Łodzi sprawia, że przestępstwa w niej popełniane o wiele skuteczniej działają na wyobraźnię. Dlatego każdy kojarzy, że Łódź to miasto"dzieci z beczek", ale po zamordowaniu przez Kajetana P. lektorki języka włoskiego nikt nie będzie kojarzyć Warszawy jako miejsca, gdzie normą jest obcinanie ludziom głów i wożenie ich taksówką w przeciekającej reklamówce. Gdyby podobna zbrodnia zdarzyła się w "złym mieście", wiele osób pokiwałoby głowami: "No tak, znowu Łódź". Dziś to Sopot jest najmniej bezpiecznym miastem w Polsce, a Łodzi nie ma nawet w pierwszej dziesiątce.

Doceniania nietypowego urbanistycznego i architektonicznego charakteru Łodzi nie można się nauczyć na krakowskim Rynku ani wśród warszawskich kamieniczek. Na tym tle Łódź jest brzydka, w najlepszym razie - dziwaczna. Nad przyczynami jej zaniedbania, wśród których nie pierwszą jest jej własna wina, mało kto się zastanawia. Na brzydotę nakłada się stereotyp, w którym już wprawdzie nie ma Niemców, ale wciąż jest zło. Dlatego łatwiej Lindzie i Poniedziałkowi dostrzegać to, do czego postrzegania w Łodzi zostali przyzwyczajeni. Specyfika Łodzi, a także zmiany, które w niej zachodzą, znów nie mieszczą się w narzuconych ramach. A my w Łodzi też przecież, jak pisał w 1928 r. tutejszy dziennikarz Czesław Ołtaszewski:

"Narzekamy i klniemy czasem - ale to z serca... I dlatego nie lubimy, bardzo nie lubimy, kiedy ktoś klnie i pogardza, a nie widzi i nie czuje".



Czas zmienić postrzeganie naszego miasta
Dlatego właśnie większość z moich pomysłów do Budżetu Obywatelskiego jest związana z promocja miasta.




Komentarze
kasiad20 dnia grudnia 03 2017 22:40:48
Mi kolezanka z innego miasta powiedziala, że Łódź jej kojarzy sie z brudem smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
Logowanie
Nazwa Użytkownika

Hasło



Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem?
Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.

Zapomniane hasło?
Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
Shoutbox
Tylko zalogowani mogą dodawać posty w shoutboksie.

onn
30/04/2015 12:46
4 fajne projekty :-)
Projekty do Łódzkiego Budżetu Obywatelskiego
104016 Unikalnych wizyt

Powered by v6.01.6 © 2003-2005 | Original DAJ Glass Theme by: Dustin Baccetti : Ported for PHP-Fusion by: